Życie jest ważniejsze...

Budda nie miał racji, Budda się pomylił (3 059)

Krytykować może każdy głupiec i wielu z nich to robi.
W. Churchil

Paradoks omnipotencji: Czy wszechmogący Bóg może stworzyć kamień tak ciężki, że nawet on sam nie mógłby go podnieść?
Ibn Ruszd i inni

Wahałem się, prawdę mówiąc, czy w ogóle publikować ten tekst obawiając się głównie tego, że wzbudzić może niepotrzebne emocje. Ale i tego, że zwyczajnie nie uda mi się w klarowny sposób przekazać myśli. A bardzo wierzę w Einsteinowskie „jeśli nie potrafisz czegoś wytłumaczyć w prosty sposób, to znaczy że tego nie rozumiesz”...

Ale potem sobie pomyślałem, że przecież jeśli jesteś buddystą, to powiesz coś w stylu „Ah więc uważasz, że Budda nie miał racji? Brawo, co dziś na śniadanie?”. A jeśli tylko ci się wydaje, że jesteś buddystą to istotnie to co chcę powiedzieć, może wzbudzić twój gniew. Za co z góry przepraszam i PCML...

Moje wnioski są aroganckie. Bo czy ja aby jestem na pozycji żeby krytykować Buddę? I dwa i pół tysiąclecia tradycji, także religijnej? Ale rozumiem krytykę w ujęciu kantowskim, jako pogłębiony namysł nad czymś. No i ja patrzę na świat przez pryzmat gnostycki, nie religijny.

Najpierw zastrzeżenia - szanuję buddyzm bardzo, szczególnie Chan czy jego japońską wersję Zen. Choć Zen jest zbyt formalistyczny na mój gust. Albo tajską tradycję leśną. Buddyzm tybetański wydaje mi się jarmarczny po prostu i bardzo niebuddyjski... I oczywiście chodzi mi o buddyzm, przepraszam za określenie, prawdziwy czyli monastyczny. Ludowe odmiany, pełne hinduskich bogów, talizmanów czy karmienia boga-buddy z buddyzmem mają niewiele wspólnego.

A jednak uważam, że Budda nie miał racji. Budda się pomylił.

Nie, nie uważam, że buddyzm nie ma sensu, że jest szkodliwy, pełen nieskutecznych narzędzi i generalnie jest religijną ściemą. Nie, nie jest. Narzędzia buddyjskie są znakomite, skuteczne i efektywne. Sam buddyzm jest potrzebny, nawet rzekłbym niezbędny. Jednak po dwóch i pół tysiąca lat chyba nadeszła pora, żeby powiedzieć ludziom czym buddyzm jest w istocie.

I mała uwaga praktyczna. Buddyści w kulturze zachodniej, w Europie czy Ameryce i buddyści w Azji, w krajach nominalnie buddyjskich, to zjawiska kompletnie różne. Tak jak przeciętny Cebuańczyk nie ma pojęcia o chrześcijaństwie, które formalnie wyznaje (i tylko „pit Senior!”), tak przeciętny Taj czy Tybetańczyk na przykład, nie ma pojęcia o buddyzmie. W Europie studiuje się D(h)armę, w Azji buddyzm po prostu jest...

Medytacja, fundamentalna praktyka buddyjska, jest prawdopodobnie najważniejszą praktyką, którą może podejmować człowiek. Nie raz o tym mówiłem. Są na to dowody w tradycji tej czy innej, są dowody naukowe itd. I bardzo zachęcam do niej każdego, zwłaszcza, że jest obecna także w tradycji europejskiej, nazywanej potocznie chrześcijańską.

Także inne praktyki, jak choćby pokłony mają swój głęboki, pragmatyczny sens. I NIE chodzi o oddawanie czci posągom Buddy... Tak jak w walce z Szatanem w takiej na przykład kabale nie chodzi o żadne istoty demoniczne. Polewanie posążków wodą, mantrowanie 108 razy, budowanie i późniejsze okrążanie stup (liczba mnoga od słowa stupa) też ma głęboki sens. Choć faktem jest, że większość buddystów go nie rozumie. Nie pyta nawet... To jednak może jest temat na inną okazję.

W skrócie - ścieżka, którą zaproponował Budda jest wspaniała, efektywna, godna polecenia i rzeczywiście działa. Tylko, że nie o to chodzi...

Budda, ten historyczny, czy legendarny - dla buddystów nie ma to znaczenia, jak doskonale wiadomo był swego rodzaju księciem na jednym z hinduskich dworów (ród śakjów). Jego ojciec bardzo się starał, żeby ukryć cierpienie, starość, rozkład, słowem wszystko co negatywne, przed synem. żeby był szczęśliwy. Aż pewnego dnia Siddhartha zwany Gautamą wyszedł z pałacu i spotkał starość, ból i choroby. Wydarzenie to nim wstrząsnęło tak bardzo, że postanowił znaleźć skuteczny sposób na wyzwolenie z cierpienia. Znalazł i rozdał ludziom. Bezpłatnie. Wspaniały człowiek. Mędrzec. Pokłon dla Buddy. Bez żadnego sarkazmu.

Budda nie zadawał pytań po co, dlaczego itd. Uznał, że cierpienie jest złe, zdecydował że go nie będzie i znalazł na to sposób.

Ale...

Z gnostyckiego punktu widzenia - porównajmy życie do gry komputerowej. Rodzimy się jakby logując do tego świata (upadamy w materię) w jakimś konkretnym celu. Za skąpo tu miejsca i czasu, żeby odnieść się do całej, by tak rzec, koncepcji, więc w ogromnym uproszczeniu. Jednia, Doskonałość, Bóg Pierwotny - jak kto chce, jest paradoksem samym w sobie. Jak w paradoksie omnipotencji. Otóż taki wszechmogący byt nie może doświadczyć bezradności na przykład. Dlatego rozpadł się na kawałeczki i upadając w materię sam siebie uwikłał w iluzję rozdzielenia itd.

Czyli, bardzo rzecz prymitywizując, naszym zadaniem jest doświadczanie tego cierpienia, które nam się trafia z naszego, było nie było, wyboru. A więc „wylogowanie” się z tej gry jest ucieczką... To tak jakby wybrać się na rajd po bezdrożach, zapłacić wpisowe, kupić i przygotować samochód, wystartować i po kilku metrach zjechać na pobocze i zamówić taksówkę do domu. Albo kupić kompter, kupić grę, zainstalować ją i wszystkie sterowniki, obejrzeć długaśne intro, strzelić dwa razy i się wylogować.

Można, ale nie o to przecież chodzi.

© 2017-2023   Jan Syski // wszystkie prawa zastrzeżone